niedziela, 9 kwietnia 2017

Wild Gate ep.1,cz.2,



Wild Gate - "Kim jesteś?"

Nad ranem, śpiącego na swej zmianie wartownika, Simona, obudził huk. Podskoczył, spadając z kłody, która jeszcze chwile temu służyła mu za dość twarde legowisko.
- Wiedziałem - powiedział Vincent. Ukucnął nad dogasającym ogniskiem i dorzucił suchej rozpałki.
Ognisko strzeliło w górę, rozsiewając ciepłą aurę. Karmazynowe płomienie łapczywie lizały wysuszone gałęzie. Vincent włożył do ogniska kilka większych kamieni.
- Jak się nagrzeją, upieczemy ryby - rzucił.
- Złowiłeś coś? - zapytał wybudzony
już wartownik.
- Nie, ale chyba najwyższa pora. Jest szósta, na ryby najlepiej iść rano. Zrobiłem zegar słoneczny.
Do ich uszu dobiegło przeciągłe ziewnięcie. Mike obudził się, wstał i rozmasował obolałe mięśnie. Spojrzał w stronę nieba.
- Ale chmury - rzucił.
- Dzisiaj nie mamy co liczyć nad nadlatujący samolot, nie zauważą nas. Poza tym, niedługo spadnie deszcz. Przynajmniej odnowimy zapasy wody i zmyjemy tą sól z ubrań - podsumował Vincent.
- Racja - zgodzili się.
- Rodacy, trzeba działać. Obudźcie resztę, ja pójdę zrobić włócznie na polowanie - Vincent zniknął w głębi dżungli.
Simon kucnął nad szałasem śpiącej siostry. W każdym innym wypadku po prostu zawaliłby go na nią sprawiając jej niemiłą niespodziankę, jak prawdziwy kochający brat. Teraz jednak wiedział o nadgarstku, beznadziejnej sytuacji, kłopotach i dodatkowej robocie nad naprawą prowizorycznego schronienia. Jannete poruszyła się niespokojnie, przeciągnęła się i otworzyła oczy:
- Gdzie jesteśmy?
- Daleko od domu - powiedział Simon pod nosem. - Wstawaj, albo podrzucę ci kraba.
- Już, już – wstała.
Na Casie nie musieli długo czekać. Niemal od razu krzyknęła:
- Moje włosy! Całe w piasku! Gdzie ta felerna pokojówka?!
- Przepraszam za opóźnienie, Ma'am - dodał ironicznie Simon.
Dziewczyna zerwała się, mało brakowało, a uszkodziłaby rusztowania swojego szałasu.
- A! To tylko ty, Simonku. Co dzisiaj na śniadanie?- zrobiła najbardziej uroczą minę na jaką było ją stać.
- Pięciogwiazdkowy posiłek: robaki, kokosy i ryby jeśli uda nam się je złowić – z krzaków wyłonił się Vincent.
Trzymał w ręku trzy kije bambusowe. Na końcówkach były podzielone na cztery części, a każda była starannie naostrzona. Klasnął w dłonie.
- Idziemy polować.
 ~~~~
Simon, Mike i Vincent podzielili się. Mike z Vincentem poszli nurkować i złowić ryby w wodzie, Simon zaś poszedł patrolować brzeg w poszukiwaniu małży. W pewnym momencie nachylił się. Znalazł coś... ciekawego.
- Jeżowce! - krzyknął.
Uradowany przytaszczył je do obozu. Ku jego zdziwieniu, dziewczyn nie było, a koło ogniska porozrzucane były rozmaite przedmioty. Od razu domyślił się, że musiały przytaszczyć to z wraku samolotu. Postanowił im pomóc.
~~~~
- Casie, pomóż mi. Nie wytrzymam dłużej!
- Pomogłabym, ale mam za długie paznokcie, nie chcemy chyba aby doszło do tragedii. Musiałabym je spiłować, albo nawet, o matko, obciąć.
Jannete stęknęła z bólu. Wszystko co trzymała wysypało się i z impetem upadło na piasek. Gdyby nie towarzyszył temu niemiły trzask, a nadgarstek nie zwisał bezwładnie, chyba pobiłaby Casie. Nagle poczuła, że słabnie.
- Spokojnie - ktoś położył jej rękę na ramieniu.
- Simon! Zawsze w porę!
- Musimy ci to nastawić! Nie wygląda to ciekawie.
Wrócili do obozu, Vincent i Mike siedzieli na kłodach oglądając przedmioty i kwestionując ich przydatność. Na widok Jannete obaj podskoczyli.
- Daj mi tą rękę! Coś ty najlepszego zrobiła!? - krzyknął. - Choć, muszę ci to nastawić i usztywnić.
Vincent schylił się po apteczkę, jeden z przedmiotów, który był przy wraku. Wyciągnął maść znieczulającą, której było tak mało, że Jannete miała ochotę się już tylko rozpłakać. Vincent odciągnął ją dalej od obozu.
- Zaraz! Nie ufam ci! Zrobisz jej krzywdę - oburzył się Simon.
- Wiele rzeczy już nastawiałem, a ty jesteś ostatnią osobą, która powinna tego słuchać - odpowiedział.
- Słuchać czego?
Zniknęli w puszczy. Brat usiadł na piasku zmartwiony. Mike poklepał go po ramieniu, Casie milczała. Gdy nagle przyjemny szum morskich fal przerwał krzyk Jannete. Po karku Simona przeszły ciarki. Faktycznie, był ostatnią osobą, która chciałaby słyszeć rozpacz swojej siostry i nie móc w tym wypadku nic zdziałać. Nastawianie kości nie należy do niczego przyjemnego, szczególnie, że zabieg wykonuje się bez znieczulenia.
~~~~
Rozpadało się na dobre. Kulili się pod swoimi szałasami, co chwila wychodząc i chłodząc się. Nie mieli nic innego do jedzenia niż kokosy, małże i te kilka jeżowców znalezionych przez Simona. Skromny posiłek im nie wystarczył. Wiedzieli, że muszą złowić ryby.
Simon odrzucił włócznię na bok.
- Okropieństwo! Czemu w rzeczach przy samolocie nie było ani krzty jedzenia.
- Ciesz się, że była chociaż woda. I tak się już kończy. Będziemy musieli pić deszczówkę i mleko kokosowe – starał się go pocieszyć Vincent.
Woda mozolnie biła o piasek. Woda coraz to bardziej podmywała plażę. Ochłodziło się. Wszyscy podchodzili bliżej ogniska, aby tylko się ogrzać i powstrzymać falę senności. Vincent poprawił opatrunek Jannete. Usztywnił nadgarstek korą bambusa, utrwalając to bandażem z apteczki. Dziewczyna czuła się lepiej, lecz byt Vincenta sprawiał, że coś ją odrzucało, sama stwierdziła, że się go po prostu boi. Mężczyzna związał ponownie włosy w kitka.
- To, że tu trafiłem, to czysta ironia losu – powiedział.
- Jesteś jakimś zbiegiem, czy co? – Simon oparł głowę po ramię siostry.
- Powiedzmy – odpowiedział nieszczerym uśmiechem.
Dzień dłużył się niemiłosiernie, lecz kiedy w końcu zapadł zmrok pierwszą wartę objął Vincent. Czujnie obserwował wszystkich. Kiedy w końcu uznał, że śpią, odszedł od obozu i udał się w głąb puszczy, prosto w stronę najwyższej góry. Jannete obudziła się, nie spała. Postanowiła udać się za Vincentem, przedtem jednak chwyciła włócznię i mały nożyk. Tak na wszelki wypadek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz