sobota, 4 marca 2017

The Black Spirit Ep.1, cz.2


 Ep.1, cz.2 - Klucz

Od ostatniego zdarzenia nie chcieliśmy zostawać na noc w budynku. Gdy tylko wybiegliśmy z domu, o mało nie zapominając zamknąć go na klucz, pędziliśmy samochodem przed siebie. Wynajęliśmy pokój hotelowy, który na nasze nieszczęście był oddalony o kilkadziesiąt mil stąd. Był to jedyny dostępny hotel w okolicy, który nie witał karaluchami i miał catering. Nie zamówiliśmy jednak jedzenia; postanowiliśmy odwiedzać pobliskie fast foody i tańsze restauracje, z racji tego, że były one bliżej naszego pobytu zamieszkania. Odwiedziliśmy także sklep z meblami i zamówiliśmy kilka fajnych sztuk, jednak przywiozą je dopiero za tydzień, nie licząc zamówionych przez nas mebli do obu sypialni, które przyjdą pojutrze.
Do tego czasu powywozimy stare rupiecie i odmalujemy kilka pokoi na jakiś żywszy kolor najlepiej waniliowy, może błękitny. Zanim to jednak nastąpi muszę poznać tajemnicę domu, która spędza mi sen z powiek. Postanowiłem zaieszczać tu pojedyncze notatki z pamiętnika.
Wpis 1
~Pierwsze wrażenia z domu nie były zbytnio dobre. Mam szczerą nadzieję, że nie zostawili nam więcej niespodzianek.

Lisabeth była widocznie zmartwiona, ale nie udało mi się od niej nic wyciągnąć. Za tydzień wypada także nasza rocznica ślubu. Ciężko mi się przyznać, ale jeszcze nic dla niej nie przygotowałem.

Martin jak zwykle myślał tylko o jedzeniu, do tej pory nie zauważył żadnej dziwnej postaci.~
~~~~
Mapa miała zaznaczone łącznie sześć kropek oraz dwa iksy, co dawało nam osiem miejsc do sprawdzenia. O dziwo jedno z tych bardziej podkreślonych wskazywało na lodówkę, jedyne co tam znaleźliśmy to ta wiewiórka, czymkolwiek była. Pierwsza z kropek była na piętrze w pokoju gdzie Martin zobaczył dziwną postać.
- Rozejrzymy się trochę – rzuciłem.
- Dan, chyba ci oddam ten pokój, znalazłem lepszy. Ten naprzeciw. Ma wspaniały widok.
- Faktycznie – wyjrzałem przez okno. – Na pewno nie chcesz pokoju z widokiem na wychodek? Trzeba będzie tu dorobić normalną łazienkę.
- Znalazłam! – Lis krzyknęła tak niespodziewanie, że aż podskoczyłem. – Pod łóżkiem jest mała skrzynka, jednak za skarby nie włożę tam ręki! – wskazała na bacznie obserwującego ją pająka.
- Dobra, dajcie mi chwilę idę po szczotkę aby go utłuc – powiedział Martin i wyskoczył jak strzała, byleby znaleźć się jak najdalej od niechcianego współlokatora. Nigdy nie bałem się pająków, więc postanowiłem, że jednak wyciągnę skrzynkę. Sięgnąłem ręką, okazało się, że jest to dalej niż przypuszczałem. Wyczułem włochaty kształt i wzdrygnąłem się, zacząłem wysuwać skrzynkę. Gdy już była na wierzchu pajęczak skoczył mi na rękę i boleśnie ugryzł. Odskoczyłem do tyłu, Liz pochwyciła pakunek i rzuciła go za pająkiem. Trafiła. Z naszego współlokatora została tylko miazga.
- Nic ci nie jest? – nachyliła się - Kurka, zaczyna puchnąć. Nie martw się, w naszym kraju nie ma jadowitych pająków, jednak pierwszy raz widzę aby były aż tak agresywne – powiedziała pocieszająco. Wyglądała jakby miała rzucić „Jak to dobrze, że to nie moja ręka”. Faktycznie, nie wyglądało to najlepiej, powoli siniało i drętwiało. Nie przejmowałem się zbytnio.
- W bagażniku mamy apteczkę. Pójdę i opatrzę ranę.
- Nie zostawiaj mnie tu samej!
- Martin zaraz przyjdzie – westchnąłem. - O wilku mowa!
Stanął w drzwiach z miotłą, udając, że kij od szczotki to miecz. Ach, Martin – dorosły dzieciak, jednak nie zmienia to faktu, że jesteśmy przyjaciółmi od podstawówki. Lubię go za to, że jest naturalny i nie udaje kogoś kim nie jest. Czasem jednak denerwuje mnie ta jego szczerość oraz brak taktu jakim się często wykazuje. Martin stracił rodziców w pożarze, wychowywała go babcia, jednak i ją dogonił czas. Nie miał innej rodziny, ja zaś byłem jedynakiem i miałem nadopiekuńczą rodzinę, zawsze marzyłem aby mieć brata! Moi rodzice nieformalnie zgodzili się wziąć go pod swoje skrzydła.
- Dan, jesteś cały blady. Dlaczego zawsze coś musi się dziać gdy mnie nie ma?! – odrzucił miotłę w kąt. - Widzę, że problem pająka mamy z głowy.
- Martinie, powierzam ci Liz. Idę po apteczkę. Myślę, że ją już tutaj zostawię.
- Dan, nie opłaca się zostawiać apteczki! - rzucił
– Przecież tu mieszkamy.
- Jeszcze nie. Samochód to lepsze miejsce na takie bajery. Nawet łazienki nie mamy!
- Jak chcesz. Wezmę tylko maść na ukąszenia i kilka bandaży. Otwórzcie ją beze mnie – wskazałem na szkatułkę. Liz pokiwała głową na znak zgody.
~~~~
                Gdy tylko opuściłem chatkę, naszło mnie dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Słyszałem łamane gałązki, osoba widocznie nie starała się aby nie było jej słychać. Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłem się gwałtownie i skoczyłem do miejsca gdzie słyszałem ostatni trzask.
- Amy! Co ty tu robisz!? Nie strasz mnie tak pośrodku lasu!
- Przepraszam! – Usprawiedliwiła się dziewczyna.
Amy to najlepsza przyjaciółka Liz. Nieśmiała, jasna blondynka, o niebieskich oczach, była dość wysoka i niezwykle szczupła. Włosy splotła w niedbałe dwa warkocze, sięgające do połowy jej pleców. Podobnie jak ja i Martin, dziewczyny znały się przez długi okres czasu, bowiem urodziły się na tej samej sali. Jednak nie widziały się przez kilka lat, od przeprowadzki Amy do zupełnie innego miasta.
- Co tu robisz? – spytałem.
- Słyszałam, że się przeprowadziliście. To całkiem niedaleko mnie, więc pomyślałam: hej, czemu by was nie odwiedzić? I oto jestem.
- Lisabeth się ucieszy!
- Wie, że miałam przyjechać. Wysłałam jej sms-a.
                Dziwne, przecież Liz była ostatnio dosyć nieswoja, po wiadomości od Amy zaczęłaby skakać z radości, a jest ciągle zamyślona i tak jakoś posmutniała. Martwię się o nią, a to przecież ja zostałem ugryziony przez włochatego potwora! Ba, mało ręki nie straciłem!
                Wytłumaczyłem Amy całą historię po co wyszedłem na dwór, dalej kontynuowaliśmy podróż we dwoje. Szło się przyjemnie, ta część lasu, która nas otaczała była zupełnie zielona. Widoki jakie dawały drzewa i przeróżne gatunki ptaków, wesoło ćwierkających na drzewach były niesamowite. Widzieliśmy także sarnę, jeża, lisa i przeróżne żuki lśniące tęczą barw w słońcu, lub straszące swoim wyglądem rogate bestie. Czas upłynął bardzo szybko, gdy dotarliśmy do samochodu zaczęło się ściemniać, zmartwiła mnie ta wiadomość. Był środek lata, a wyszedłem o godzinie jedenastej! Do samochodu są tylko dwie mile drogi, niemożliwe aby nie było mnie tak długo.
                Gdy tylko wróciłem, było już zupełnie ciemno. Niczego nie rozumiem. Liz rzuciła mi się w ramiona, szlochając rzewnie.
- M-martwiłam się! DAN! Nie rób tego więcej słyszysz?! – chciała dodać coś jeszcze, ale zauważyła Amy i zaniemówiła.
- Lisabeth! Jak ja cię długo nie widziałam!
- O, cześć – rzuciła. – Faktycznie, ile to już lat? – zaśmiała się nerwowo. Nie interesowała ją odpowiedź Amy na pytanie. Nie starała się także ukrywać skrzywienia, które pojawiło się na jej twarzy. Dalej już tylko milczała, posłała mi gniewne spojrzenie i wyszła do salonu.
- Cześć Amy! – rzucił się do przodu Martin. Objął ją i ucałował rękę udając wysokiego rangą szlachcica. Wyglądał komicznie.
~~~~
Usiedliśmy w salonie, towarzyszyło nam światło świec, otóż dowiedziałem się, że w domu nie ma nawet zainstalowanych włączników na światło, a żyrandol miał na wpół stopione świece. Wspaniale, kolejne koszty – instalacja elektryczna. Dlaczego wtedy nie zwróciłem na to uwagi? Wydawało mi się, że jak rozmawiałem ze sprzedającym dom właścicielem, zapewniał mnie, że wszystko działa poprawnie: prąd, gaz i woda. Zostałem oszukany?
- Czasami wydaje mi się, że mieszkał tu jakiś XV wieczny wampir - przerwał niezręczną ciszę Martin.
- Wierzysz w to? – zaśmiałem się.
- W szkatułce był klucz. Nie wiem do czego jest. Znaleźliśmy także latarki, nie mają baterii oraz starą płytę. – zmieniła temat Liz - Odhaczmy miejsca w których byliśmy.
- Cztery sprawdzone? – zdziwiłem się.
- Pięć. W dwóch nie było nic – lodówka oraz jeden z pokoi na górze.
                Martin położył na stole wszystkie przedmioty, przyjrzałem się dokładniej płycie. Miała sporo zadrapań, na tyle poważnych, aby obawiać się, że nie uda się nam jej odtworzyć. To nie mogły być pazury wiewiórki. Coś tu się dzieję, a my musimy poznać tajemnicę tego chorego miejsca!
Wpis 2
~Dzisiaj jesteśmy zmuszeni spędzić noc w domu, boimy się, ale jest nas czwórka. Co cztery głowy to nie trzy! Śpimy na siedząco na kanapie w salonie, ustawiliśmy warty po dwie godziny każdy. Pierwsza wypada mi. Drewno co chwilę skrzypi, mam nadzieję, że ze starości. Poprzedniej nocy popytaliśmy po hotelu, podobno mieszkał tu morderca. Co do ręki, maść widocznie pomogła, odzyskałem czucie.

Amy trzyma się dobrze.

Lisabeth jest dalej nerwowa i zła na mnie.

Martin, bez zmian.~ …

6 komentarzy:

  1. Świetnie! Coraz bardziej wciąga mnie ta historia! Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to wstęp - zbyt "niespodziewanie" z liczby mnogiej przeszłaś do myśli bohatera. Poza tym: moment z wyciąganiem z skrzynki był niepokojący, tak samo brak światła. Przeszła mnie gęsia skórka, a o to w tym chodzi. :p Czekam na kolejne części! I dziękuję za zarysowanie postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawione.
      Dziękuję za zwrócenie na to uwagi, mam nadzieję, że naprawiłam. ;)

      Usuń
  2. Jeśli o nazwy chodzi, radziłabym Ci nazwać się po prostu ,,Veill”. Ładnie brzmi. (:
    Waniliowy to żywy kolor? Od kiedy? ;D
    Czy tylko ja pomyślałam, że ktoś mógł przywieźć jadowitego pająka? Szkoda, że się tak nie stało w istocie. Byłaby niezła jazda.
    Hmmm, a gdzie tak w ogóle rozgrywa się akcja? Gdzieś w Ameryce. Szkoda, że nie w Polsce.
    Jest nieźle, jak na początkującego, ale nad zbyt wieloma rzeczami trzeba popracować. Najlepiej dojdziesz do tego, co poprawić i jak, przy czytaniu książek. (: Ja nie będę Ci doradzać, bo sama nie jestem ekspertem i się uczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i jeszcze - dialogi się też zaczynają akapitami. Wiele osób jakimś cudem tego nie widzi. Ja kiedyś też nie widziałam.

      Usuń
    2. Nie mam konkretnie określonego położenia na Ziemi, gdzie rozgrywa się akcja. Gdziekolwiek w lesie, w bardziej egzotycznym kraju! Dziękuję za radę! :)
      Zapewne za kilkanaście lat odkopię skądś tego bloga(tak jak ostatnio moje baaardzo stare opowiadania) i albo zacznę płakać, albo się śmiać. Pozdrawiam, Agnes.

      Usuń
    3. Sądzę, że śmianie się jest lepszym rozwiązaniem. Nie wiem, jaki sens jest płakać. Człowiek powinien się cieszyć z tego, że dostrzega swoje błędy, ponieważ teraz jest już nieco inną wersją siebie. To poniekąd tak, jakby płakać dlatego, że komuś, kogo znasz, coś nie wyszło.

      Usuń