Ep.1, cz.2 - Klucz
Od ostatniego zdarzenia nie chcieliśmy
zostawać na noc w budynku. Gdy tylko wybiegliśmy z domu, o mało nie zapominając
zamknąć go na klucz, pędziliśmy samochodem przed siebie. Wynajęliśmy pokój
hotelowy, który na nasze nieszczęście był oddalony o kilkadziesiąt mil stąd.
Był to jedyny dostępny hotel w okolicy, który nie witał karaluchami i miał
catering. Nie zamówiliśmy jednak jedzenia; postanowiliśmy odwiedzać pobliskie
fast foody i tańsze restauracje, z racji tego, że były one bliżej naszego
pobytu zamieszkania. Odwiedziliśmy także sklep z meblami i zamówiliśmy kilka
fajnych sztuk, jednak przywiozą je dopiero za tydzień,
nie licząc zamówionych przez nas mebli do obu sypialni, które przyjdą pojutrze.
Do tego czasu powywozimy stare rupiecie i odmalujemy kilka pokoi na jakiś żywszy kolor najlepiej waniliowy, może błękitny. Zanim to jednak nastąpi muszę poznać tajemnicę domu, która spędza mi sen z powiek. Postanowiłem zaieszczać tu pojedyncze notatki z pamiętnika.
Do tego czasu powywozimy stare rupiecie i odmalujemy kilka pokoi na jakiś żywszy kolor najlepiej waniliowy, może błękitny. Zanim to jednak nastąpi muszę poznać tajemnicę domu, która spędza mi sen z powiek. Postanowiłem zaieszczać tu pojedyncze notatki z pamiętnika.
Wpis 1
~Pierwsze wrażenia z
domu nie były zbytnio dobre. Mam szczerą nadzieję, że nie zostawili nam więcej
niespodzianek.
Lisabeth była
widocznie zmartwiona, ale nie udało mi się od niej nic wyciągnąć. Za tydzień
wypada także nasza rocznica ślubu. Ciężko mi się przyznać, ale jeszcze nic dla
niej nie przygotowałem.
Martin jak zwykle
myślał tylko o jedzeniu, do tej pory nie zauważył żadnej dziwnej postaci.~
~~~~
Mapa miała zaznaczone łącznie
sześć kropek oraz dwa iksy, co dawało nam osiem miejsc do sprawdzenia. O dziwo
jedno z tych bardziej podkreślonych wskazywało na lodówkę, jedyne co tam
znaleźliśmy to ta wiewiórka, czymkolwiek była. Pierwsza z kropek była na
piętrze w pokoju gdzie Martin zobaczył dziwną postać.
- Rozejrzymy się trochę – rzuciłem.
- Dan, chyba ci oddam ten pokój, znalazłem lepszy. Ten naprzeciw.
Ma wspaniały widok.
- Faktycznie – wyjrzałem przez okno. – Na pewno nie chcesz pokoju
z widokiem na wychodek? Trzeba będzie tu dorobić normalną łazienkę.
- Znalazłam! – Lis krzyknęła tak niespodziewanie, że aż
podskoczyłem. – Pod łóżkiem jest mała skrzynka, jednak za skarby nie włożę tam
ręki! – wskazała na bacznie obserwującego ją pająka.
- Dobra, dajcie mi chwilę idę po szczotkę aby go utłuc –
powiedział Martin i wyskoczył jak strzała, byleby znaleźć się jak najdalej od niechcianego
współlokatora. Nigdy nie bałem się pająków, więc postanowiłem, że jednak
wyciągnę skrzynkę. Sięgnąłem ręką, okazało się, że jest to dalej niż
przypuszczałem. Wyczułem włochaty kształt i wzdrygnąłem się, zacząłem wysuwać
skrzynkę. Gdy już była na wierzchu pajęczak skoczył mi na rękę i boleśnie
ugryzł. Odskoczyłem do tyłu, Liz pochwyciła pakunek i rzuciła go za pająkiem.
Trafiła. Z naszego współlokatora została tylko miazga.
- Nic ci nie jest? – nachyliła się - Kurka, zaczyna puchnąć.
Nie martw się, w naszym kraju nie ma jadowitych pająków, jednak pierwszy raz
widzę aby były aż tak agresywne – powiedziała pocieszająco. Wyglądała jakby
miała rzucić „Jak to dobrze, że to nie moja ręka”. Faktycznie,
nie wyglądało to najlepiej, powoli siniało i drętwiało. Nie przejmowałem się zbytnio.
- W bagażniku mamy apteczkę. Pójdę i opatrzę ranę.
- Nie zostawiaj mnie tu samej!
- Martin zaraz przyjdzie – westchnąłem. - O wilku mowa!
Stanął w drzwiach z miotłą, udając, że kij od szczotki to
miecz. Ach, Martin – dorosły dzieciak, jednak nie zmienia to faktu, że jesteśmy
przyjaciółmi od podstawówki. Lubię go za to, że jest naturalny i nie udaje kogoś
kim nie jest. Czasem jednak denerwuje mnie ta jego szczerość oraz brak taktu
jakim się często wykazuje. Martin stracił rodziców w pożarze, wychowywała go
babcia, jednak i ją dogonił czas. Nie miał innej rodziny, ja zaś byłem
jedynakiem i miałem nadopiekuńczą rodzinę, zawsze marzyłem aby mieć brata! Moi
rodzice nieformalnie zgodzili się wziąć go pod swoje skrzydła.
- Dan, jesteś cały blady. Dlaczego zawsze coś musi się dziać
gdy mnie nie ma?! – odrzucił miotłę w kąt. - Widzę, że problem pająka mamy z
głowy.
- Martinie, powierzam ci Liz. Idę po apteczkę. Myślę, że ją
już tutaj zostawię.
- Dan, nie opłaca się zostawiać apteczki! - rzucił
– Przecież tu mieszkamy.
- Jeszcze nie. Samochód to lepsze miejsce na takie bajery.
Nawet łazienki nie mamy!
- Jak chcesz. Wezmę tylko maść na ukąszenia i kilka bandaży.
Otwórzcie ją beze mnie – wskazałem na szkatułkę. Liz pokiwała głową na znak
zgody.
~~~~
Gdy
tylko opuściłem chatkę, naszło mnie dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował.
Słyszałem łamane gałązki, osoba widocznie nie starała się aby nie było jej
słychać. Serce zabiło mi mocniej. Odwróciłem się gwałtownie i skoczyłem do
miejsca gdzie słyszałem ostatni trzask.
- Amy! Co ty tu robisz!? Nie strasz mnie tak pośrodku lasu!
- Przepraszam! – Usprawiedliwiła się dziewczyna.
Amy to najlepsza przyjaciółka
Liz. Nieśmiała, jasna blondynka, o niebieskich oczach, była dość wysoka i
niezwykle szczupła. Włosy splotła w niedbałe dwa warkocze, sięgające do połowy
jej pleców. Podobnie jak ja i Martin, dziewczyny znały się przez długi okres
czasu, bowiem urodziły się na tej samej sali. Jednak nie widziały się przez
kilka lat, od przeprowadzki Amy do zupełnie innego miasta.
- Co tu robisz? – spytałem.
- Słyszałam, że się przeprowadziliście. To całkiem niedaleko
mnie, więc pomyślałam: hej, czemu by was nie odwiedzić? I oto jestem.
- Lisabeth się ucieszy!
- Wie, że miałam przyjechać. Wysłałam jej sms-a.
Dziwne,
przecież Liz była ostatnio dosyć nieswoja, po wiadomości od Amy zaczęłaby
skakać z radości, a jest ciągle zamyślona i tak jakoś posmutniała. Martwię się
o nią, a to przecież ja zostałem ugryziony przez włochatego potwora! Ba, mało
ręki nie straciłem!
Wytłumaczyłem
Amy całą historię po co wyszedłem na dwór, dalej kontynuowaliśmy podróż we
dwoje. Szło się przyjemnie, ta część lasu, która nas otaczała była zupełnie
zielona. Widoki jakie dawały drzewa i przeróżne gatunki ptaków, wesoło
ćwierkających na drzewach były niesamowite. Widzieliśmy także sarnę, jeża, lisa
i przeróżne żuki lśniące tęczą barw w słońcu, lub straszące swoim wyglądem
rogate bestie. Czas upłynął bardzo szybko, gdy dotarliśmy do samochodu zaczęło
się ściemniać, zmartwiła mnie ta wiadomość. Był środek lata, a wyszedłem o
godzinie jedenastej! Do samochodu są tylko dwie mile drogi, niemożliwe aby nie
było mnie tak długo.
Gdy
tylko wróciłem, było już zupełnie ciemno. Niczego nie rozumiem. Liz rzuciła mi
się w ramiona, szlochając rzewnie.
- M-martwiłam się! DAN! Nie rób tego więcej słyszysz?! –
chciała dodać coś jeszcze, ale zauważyła Amy i zaniemówiła.
- Lisabeth! Jak ja cię długo nie widziałam!
- O, cześć – rzuciła. – Faktycznie, ile to już lat? –
zaśmiała się nerwowo. Nie interesowała ją odpowiedź Amy na pytanie. Nie starała
się także ukrywać skrzywienia, które pojawiło się na jej twarzy. Dalej już
tylko milczała, posłała mi gniewne spojrzenie i wyszła do salonu.
- Cześć Amy! – rzucił się do przodu Martin. Objął ją i
ucałował rękę udając wysokiego rangą szlachcica. Wyglądał komicznie.
~~~~
Usiedliśmy w salonie, towarzyszyło nam światło świec, otóż
dowiedziałem się, że w domu nie ma nawet zainstalowanych włączników na światło,
a żyrandol miał na wpół stopione świece. Wspaniale, kolejne koszty – instalacja
elektryczna. Dlaczego wtedy nie zwróciłem na to uwagi? Wydawało mi się, że jak
rozmawiałem ze sprzedającym dom właścicielem, zapewniał mnie, że wszystko działa
poprawnie: prąd, gaz i woda. Zostałem oszukany?
- Czasami wydaje mi się, że mieszkał tu jakiś XV wieczny
wampir - przerwał niezręczną ciszę Martin.
- Wierzysz w to? – zaśmiałem się.
- W szkatułce był klucz. Nie wiem do czego jest. Znaleźliśmy
także latarki, nie mają baterii oraz starą płytę. – zmieniła temat Liz -
Odhaczmy miejsca w których byliśmy.
- Cztery sprawdzone? – zdziwiłem się.
- Pięć. W dwóch nie było nic – lodówka oraz jeden z pokoi na
górze.
Martin
położył na stole wszystkie przedmioty, przyjrzałem się dokładniej płycie. Miała
sporo zadrapań, na tyle poważnych, aby obawiać się, że nie uda się nam jej
odtworzyć. To nie mogły być pazury wiewiórki. Coś tu się dzieję, a my musimy
poznać tajemnicę tego chorego miejsca!
Wpis 2
~Dzisiaj jesteśmy
zmuszeni spędzić noc w domu, boimy się, ale jest nas czwórka. Co cztery głowy
to nie trzy! Śpimy na siedząco na kanapie w salonie, ustawiliśmy warty po dwie
godziny każdy. Pierwsza wypada mi. Drewno co chwilę skrzypi, mam nadzieję, że
ze starości. Poprzedniej nocy popytaliśmy po hotelu, podobno mieszkał tu
morderca. Co do ręki, maść widocznie pomogła, odzyskałem czucie.
Amy trzyma się dobrze.
Lisabeth jest dalej
nerwowa i zła na mnie.
Martin, bez zmian.~ …
Świetnie! Coraz bardziej wciąga mnie ta historia! Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to wstęp - zbyt "niespodziewanie" z liczby mnogiej przeszłaś do myśli bohatera. Poza tym: moment z wyciąganiem z skrzynki był niepokojący, tak samo brak światła. Przeszła mnie gęsia skórka, a o to w tym chodzi. :p Czekam na kolejne części! I dziękuję za zarysowanie postaci.
OdpowiedzUsuńPoprawione.
UsuńDziękuję za zwrócenie na to uwagi, mam nadzieję, że naprawiłam. ;)
Jeśli o nazwy chodzi, radziłabym Ci nazwać się po prostu ,,Veill”. Ładnie brzmi. (:
OdpowiedzUsuńWaniliowy to żywy kolor? Od kiedy? ;D
Czy tylko ja pomyślałam, że ktoś mógł przywieźć jadowitego pająka? Szkoda, że się tak nie stało w istocie. Byłaby niezła jazda.
Hmmm, a gdzie tak w ogóle rozgrywa się akcja? Gdzieś w Ameryce. Szkoda, że nie w Polsce.
Jest nieźle, jak na początkującego, ale nad zbyt wieloma rzeczami trzeba popracować. Najlepiej dojdziesz do tego, co poprawić i jak, przy czytaniu książek. (: Ja nie będę Ci doradzać, bo sama nie jestem ekspertem i się uczę.
A, i jeszcze - dialogi się też zaczynają akapitami. Wiele osób jakimś cudem tego nie widzi. Ja kiedyś też nie widziałam.
UsuńNie mam konkretnie określonego położenia na Ziemi, gdzie rozgrywa się akcja. Gdziekolwiek w lesie, w bardziej egzotycznym kraju! Dziękuję za radę! :)
UsuńZapewne za kilkanaście lat odkopię skądś tego bloga(tak jak ostatnio moje baaardzo stare opowiadania) i albo zacznę płakać, albo się śmiać. Pozdrawiam, Agnes.
Sądzę, że śmianie się jest lepszym rozwiązaniem. Nie wiem, jaki sens jest płakać. Człowiek powinien się cieszyć z tego, że dostrzega swoje błędy, ponieważ teraz jest już nieco inną wersją siebie. To poniekąd tak, jakby płakać dlatego, że komuś, kogo znasz, coś nie wyszło.
Usuń