sobota, 25 marca 2017

Wild Gate Ep.1,cz.1



Wild Gate - ,,Pogrzebani wśród kurzu"

- Brace for impact – usłyszałam ostrzegawczy sygnał.
Jannete spojrzała ostatni raz na brata, który tylko się uśmiechnął:
- Wszystko będzie dobrze.
Samolot niebezpiecznie zbliżał się ku pasowi nadmorskiemu. Wszyscy trzymali się kurczowo fotelów, modląc się, płacząc, krzycząc. Niektórzy topili smutek w procentach, ale nie na wiele im się to zdało. Samolot lądował awaryjnie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby w ostatniej chwili nie zahaczył minimalnie o jedno z bardziej wystających drzew. Skrzydło się oderwało, a lewy silnik eksplodował. Samolot wpadł w części do morza. To tyle co wszyscy pamiętają, później już tylko stracili przytomność.

~~~~
Jannet obudziła się na plaży. Nadgarstek okropnie bolał, skręcony w nienaturalny sposób. Obróciła się na bok. Pod uchem poczuła nagrzany piasek. Chwilę później uderzyła ją morska bryza, a twarz podmyła woda. Ktoś stanął nad nią, zasłaniając prażące słońce.
- Żyjesz? To dobrze. Pomogę ci usiąść. Czy coś cię jeszcze boli oprócz nadgarstka? – zapytał głos, który niemal od razu rozpoznała.
- Simon – wychrypiała. – Simon, bracie, wody, pić – błagała.
Nachylił się i przyłożył do jej ust butelkę wody mineralnej, w połowie już opróżnioną.
- Usiądź. Jeszcze brakuje tego, abyś się tu udusiła – podparł ją pod plecy.
Dziewczyna przemyła oczy, piekły ją okropnie. Były suche, zalegało w nich pełno piasku. Kiedy odzyskała ostrość widzenia dostrzegła, że wyspa była dość duża. Otaczał ją wielki pas nadmorski z ogromną plażą, na której rosły palmy kokosowe. W centrum znajdował się wysoki szczyt, który był dobrze widoczny z plaży. Pilnowała go dzika dżungla. Simon uśmiechnął się ironicznie do siostry. Poklepał ją po ramieniu i wstał, aby obejrzeć resztę rannych.
- Okropny widok. Tyle martwych ciał w jednym miejscu – rzucił.
- Mieliśmy ogrom szczęścia, aby wyjść z tego cało. Świat jest niesprawiedliwy - stwierdziła.
Ktoś krzyknął z nienacka:
- Moje paznokcie! Połamane w pył i proch. Gdzie moja kosmetyczka?! Gdzie ja jestem!? Czy to Hawaje? - usiadła łapiąc się za obolałą głowę.
- Tak, świat jest niesprawiedliwy – powiedział uspokajająco Simon. - Hawaje - westchnął ciężko. Po chwili namysłu dodał złośliwie: – ale wielka dżdżownica! A nie, czekaj, to przecież wąż! Jadowity, a jakże! Chyba zmierza w twoją stronę.
Dziewczyna wystrzeliła w powietrze jak strzała. Zapomniała o zmartwieniach i biegła na ślepo przed siebie. Na całe szczęście nie była ranna, tylko lekko posiniaczona i poobijana. Gdy pokonała większy dystans, potknęła się o czyjeś ciało i upadła. Osoba jęknęła z bólu.
- Co się dzieje? – zapytał mężczyzna wpół świadomie.
- Zostałeś staranowany przez wieloryba – odparł Simon po czym ciężko usiadł na ziemi. Zaczął obmacywać piasek w celu odnalezienia swoich okularów. Znalazł je, były jednak złamane. Rzucił przekleństwo i założył nieszczęsne szkła obwiązując je prowizorycznie.
Osoba staranowana wstała.
- Jestem Mike – pomógł podnieść się dziewczynie. – Wydaje mi się, że złamałaś mi żebro - przeciągał się na różne strony.
- Oj, wybacz – westchnęła urokliwie. – Jestem Casie – zarumieniła się.
- To chyba nie czas i miejsce na romanse. Jestem Simon, a to moja siostra Jannete.
Jannete wstała. Chciała pomachać, ale po chwili tego pożałowała i zwinęła się z bólu. Wszyscy przywitali się ze sobą, powymieniali się swoimi wersjami wydarzeń, ponarzekali na tanie linie lotnicze, obejrzeli rany, przeszukali resztę osób na plaży. Zajęło im to bite dwie godziny. Kiedy wszyscy już doprowadzili się do porządku, postanowili usiąść w kółku i obmyśleć dalszy plan działania.
- Jesteśmy na jednej z trzydziestu tysięcy wysp nad Pacyfikiem. Jakieś pomysły? – dalszą wypowiedź Simona przerwał krzyk:
- Ej! Ludzie! – krzyknął mężczyzna z oddali, skierował się w ich stronę. Płynął, był dosyć daleko od brzegu, ale o dziwo dystans pokonał w krótkim czasie.
- Jestem Vincent – podszedł bliżej. – Wydaje mi się, że utknęliśmy razem na tej wyspie – stwierdził, po czym odrzucił przemoczoną bluzę na kamień, do wyschnięcia – Macie jakiekolwiek pojęcie o sztuce przetrwania? - usiadł na piasku.
Wszyscy pokręcili przecząco głową.
- Nie znam się dobrze na tutejszej florze, ale widziałem tu sporo przydatnych materiałów. Przed wieczorem radziłbym mieć już ułożony sygnał ratowniczy, a także postawione szałasy.
- Kim ty niby jesteś aby nam rozkazywać? – oburzył się brat Jannete.
- Jestem osobą, która chce wam pomóc. Nic więcej - westchnął. - Idziesz pomóc mi w zbieraniu materiałów. Ty też – wskazał na Mike’a. – Ty z tym nadgarstkiem będziesz bezużyteczna. Idź przeszukać szczątki samolotu, później cię opatrzę. Ty zaś zostań tutaj – wskazał na Casie. - Zaraz dostaniesz drewno hibiskusa. Część trzeba będzie podzielić na paski, którymi obwiążemy rusztowania szałasów.
Wyruszyli w swoje strony.
Vincent, Mike i Simon opornie przedzierali się przez dżunglę, co chwila potykając się. Rozmawiali chwilę, ale nie mieli ochoty dłużej tego ciągnąć.
- Mike, mógłbyś ściąć kilka bambusów? – zapytał po chwili milczenia Vincent. Nie czekając na odpowiedź, rzucił mu nóż pod nogi. Mike odskoczył zdezorientowany, schylił się po nóż i zabrał za swoją pracę.
- Mogę nazbierać liści palmowych – niechętnie zaoferował się Simon.
- Dobry plan. Uważajcie na jadowite stworzenia – Vincent wrócił na plażę rozglądając się za materiałami. Kiedy tylko odnalazł to czego szukał, naciął ogrom przydatnych gałęzi i kierował się ku miejscu pierwotnego spotkania. Czekali tam Casie z Simonem, po chwili zjawił się także Mike.
Przygotowali rusztowania czterech szałasów, obwiązali je mocnymi włóknami drzewa hibiskusa. Jako dach użyli suchych palmowych liści, na wierzch kładąc te świeższe. Wykopali mały dołek, obstawili go mniejszymi kamieniami, ustawili pnie w koło. Vincent rozpalił tam ognisko. Niedaleko usypali wielki stos z suchych igieł, liści i gałęzi, na wierzch kładąc świeże, zielone liście palmowe aby wytworzyć dym i ochronić awaryjny ogień przed wilgocią. Słońce chyliło się ku zachodowi. Morska bryza dawała przyjemny chłód po ciężkim dniu pracy. Usiedli zmęczeni na kłodach. Przybiegła Jannete.
- Znalazłam kilka przydatnych rzeczy - po kolei wyrzucała je przed siebie na piasek. - Apteczka, dwie wody w butelce, latarka ręczna... Jest tego więcej. Ułożyłam tam wszystko w stos.
Jannete usiadła na kłodzie koło Vincenta. Uśmiechnęła się zachęcająco, lecz on ją zignorował.
- Jestem zmęczona. Obudźcie mnie jak będzie śniadanie - Casie przeciągnęła się i udała do jednego z czterech szałasów.
- Właśnie, Jannete. Pokaż mi tą rękę. Nie jestem lekarzem, ale gołym okiem widzę, że trzeba ją nastawić - Vincent skrzywił się, gdy Jannete pokazała mu opuchnięty nadgarstek. - Zajmiemy się tym jutro, dobra? Do tego lepsze będzie światło dzienne. Przygotuj się psychicznie, że muszę ci to nastawić.
Vincent wstał niespodziewanie i bez słowa udał się do jednego z szałasów, za jego przykładem poszedł Mike.
- Simon, idź się wyspać. Zostanę na pierwszą wartę, aby przypilnować ognia. Zasłużyłeś.
Pokręcił głową, ziewnął niekulturalnie i udał się do ostatniego z szałasów.
- Dobranoc bracie - powiedziała, ale nie odezwał się ani słowem. Spał jak kłoda, która leżała na przeciw dziewczyny. Ona także poczuła się senna, nawet nie zauważyła kiedy lekko przysnęła.
Minęły trzy godziny. Jannete postanowiła zmienić wartę i obudzić Vincenta, lecz kiedy zbliżyła się do szałasu jego już tam nie było...

3 komentarze:

  1. Pomysł to odgrzewany kotlet i w sumie nic bym przeciwko niemu nie miała, gdyby... gdybyś ciekawie przedstawiła bohaterów, a tu nic. Jedynie końcówka może zachęcać do dalszego czytania.
    Wybacz za moje jeżdżenie po Tobie, chociaż właściwie nie powinnam przepraszać. Prędzej bym musiała przepraszać za to, że nie powiedziałam Ci, co myślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaję sobie z tego sprawę, ale hej, kotlety są dobre(chyba, że jesteś wegetarianką ^^)! DO jeżdżenia z chęcią zainwestowałabym w walec i bez żadnych przeszkód dałabym każdemu, aby wyraził swoją opinię. Jestem ci za to niezmiernie wdzięczna! Bohaterów nadrobię, opowiadanko poprawię. Zaraz dodam to na listę "do zrobienia". Pozdrawiam, Agnes.

      Usuń
    2. Ja nie wiem, czy te żarty są specjalnie kierowane do mnie dlatego, że lubię ,,Hannibala”, czy to dziwny zbieg okoliczności. Ostatnio wiele osób wspomina przy mnie wegetarianizm. Kotlety są lepsze z kapustą niż z ziemniakami. (:
      Haha, już Cię lubię. ;D
      Również pozdrawiam, chociaż naprawdę, jestem tak zdrowa, że nie trzeba mi życzyć zdrowia. ;P

      Usuń